KOŁO TERENOWE KRAJOWEGO ZWIĄZKU EMERYTÓW I RENCISTÓW SŁUŻBY WIĘZIENNEJ W BIAŁYMSTOKU
P r z y p o w i a s t k i
z
w i ę z i e n i a
i
o k o l i c
Po wyjściu na wolność z Dęblińskiej Szkoły Orląt pilnie szukałem pracy. Załomotałem, pięścią,
w stalową bramę białostockiego więzienia /od strony brukowanej ulicy Kopernika -był tam klawisz do
dzwonka, ale nie wiedziałem, gdzie/. Bramowy, przez stalowe okienko – czego… do pracy. Otworzył
stalową furtę, obejrzał… duży jesteś… nadajesz się… i podał mi numer pokoju do kadr, do majora
Zdzisława Byculewicza. To było w połowie stycznia 1974 roku. Komisję lekarską w poliklinice
komendy wojewódzkiej milicji zaliczyłem w ciągu jednego dnia po okazaniu książki zdrowia z Wyższej
Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie. Już 07. lutego tegoż roku dostałem decyzję o mianowaniu
mnie strażnikiem na dwuletni okres służby przygotowawczej.
Dwutygodniowe czytanie regulaminów, których nie rozumiałem, nudziło mnie.
Egzaminu z obsługi pistoletu TT nie zaliczyłem u sierż. ….. Sołowieja i kpt. ……. Ale mi odpuścili
(taką TT-kę miałem na stanie przez ponad dwa lata w wojsku; umiałem ją rozbierać / rozkładać na
czas lub z zasłoniętymi oczami; – z dziewczyną tak nie potrafiłem).
Potem PM /to taki pistolet maszynowy z lat 40-ych/, kilkadziesiąt naboi i wieżyczka strażnicza
nazywana wtedy 4. posterunkiem zewnętrznym /w ubraniu własnym, bo munduru jeszcze mi nie
wydali/.
… tylko wymiana wzroku z koleżanką z technikum chodzącą na spacerniku zmusiła mnie do myśli…
… kto z nas jest bliżej dna… ?
... ale byłem najbardziej wykształconym strażnikiem, miałem maturę… dwanaście godzin nocnego
niespania na wieżyczce urozmaicały długie rozmowy przez telefon wewnętrzny z kolegą z
sąsiedniego posterunku, czasem przerywane przez dowódcę zmiany… gdzie cię zapisać ? … to
oznaczało następne dziesięć godzin dozorowania skazanych przy przeładunku drewna w Gieniuszach,
czasem „spacer poranny” z Kopernika 21 na Hetmańską 89 brukowaną ulicą i wyjazd z
recydywistami na budowę socjalistycznego realizmu. Było z tego parę złotych ale zmęczenia, po 23
godzinach służby, nikt nie próbował opisać.
***
Byłem też „na dywaniku” u ówczesnego naczelnika Wojewódzkiego Zarządu Zakładów Karnych
podpułkownika Henryka Radkowskiego w wyniku raportu napisanego przez pomocnika dowódcy
zmiany nazywanego przez nas, złośliwie, „hitlerem”, który, w nocy chował się pod odkosami siatki
ogrodzenia wewnętrznego i rzucał kamieniami w okna wieżyczki… może przysnąłem ale gdybym ja
lub kolega uruchomił PM ? /po likwidacji wojewódzkich zarządów zakładów karnych ppłk Henryk
Radkowski został dyrektorem Okręgowego Zarządu Zakładów Karnych w Poznaniu – było to pierwsza
wersja okręgów/.
***
Była też taka salka z wejściem z zewnątrz kryminału (od strony brukowanej ulicy), gdzie, po służbie
dziennej, po wypłacie, mogliśmy się integrować. Tam starszy strażnik /dziś byłby kapralem/ Tadeusz
Bałakier dał w zęby dla strażnika Zbigniewa Czarnaka, a może przeciwnie ? Tego Zbyszka, mimo że był
zięciem starszego klawisza nie ochronił teść, kiedy skazani zapukali do bramy więziennej niosąc jego
i jego PM z 90. sztukami amunicji ostrej. Nie wiem, czy mu zapłacili za dozorowanie skazanych na
pobliskiej budowie.
***
Starszy strażnik /nazwiska nie pamiętam/ i ja dostaliśmy rozkaz przewiezienia pociągiem
osobowym, bez wcześniejszej rezerwacji miejsc, do ośrodka przystosowania
społecznego w Biedkowie /to gdzieś na północ od Wrocławia/ niepoprawionego, młodego
recydywisty w celu dalszej poprawy jego społecznej postawy już po odbyciu zasądzonego wyroku.
My w mundurach, z TT-kami a on w cywilnym ubraniu, w kajdankach. Dogadaliśmy się z suką i
kierującymi ją milicjantami, że nas podwiozą na dworzec kolejowy z Kopernika 21 . W międzyczasie,
ukradkiem, zmieniliśmy mundury na ubrania cywilne ale TT-ki i kajdanki pozostały. Na widok kabur z
pistoletami i kajdanek, znaleźliśmy trzy miejsca… tylko śliski lód na peronach i chodnikach, spacer z
dworca wileńskiego na wschodni… . O świcie „zdaliśmy” opeesiaka dla OPeeSu. Tylko ten, którego
nazwiska nie pamiętam, namawiał mnie; pojedżmy dalej, w okolicach Wrocławia mam
krewnych… wypijemy… odpoczniemy… a ja nie, jesteśmy na służbie… i żałuję… Po tygodniach
poprosiłem kierownika działu ochrony kapitana Leszka Sobolewskiego o 8 godzin
wolnego za tę wycieczkę a on …na delegacjach nikt nie zarobił…
***
Z kolegą wdarliśmy się na dywanik zastępcy naczelnika podpułkownika Mariana Jedynaka ze skargą
na bramowego, który otrzymał polecenie zatrzymania nas w kryminale za odmowę „dobrowolnego”
wyjazdu do dozorowania skazanych na budowie po 12 godzinach nocnych wieżyczek.
Było umoralnianie, mowa o interesie społecznym… . Ale i tak wyszliśmy /nie powiem, jak/… ja do
sądu o 29 182 zł. z powództwa radcy prawnego Wyższej Oficerskiej Szkoły Lotniczej w
Dęblinie. Płaciłem.
***
Już na początku września 1974 roku skierowano mnie na 3-miesięczny kurs podoficerski do Zakładu
Karnego w Kamińsku, po którym zaliczono dwie wojskowe belki na pagonach. Tam widziałem,
jak skazani „chodzą po lamperiach”, jak wychodzą do pracy w szpalerze białych osiemdziesiątek
do przyzakładowej produkcji sztucznych choinek, do pracy, do której dobrowolnie nie chcieli wyjść.
***
Był też grudzień roku 1974 i inwentaryzacja w bibliotece więziennej… ja jako członek
/ komisji, bez domysłów, szefową była kapitan Bożenna Mieleszczenko, psycholog, kontrowersyjna
osoba; z jej myśli warto zapamiętać: …każdy awansuje do granic swoich
niemożliwości…/.
Były tam grube księgi Lenina i Stalina
oprawione w skórę,
niepoczytne, więc do komina.
W tym zbiorze była też książka, chyba Litwina
na imię miał Pan Adam może Tadeusz
… dziś półka mojego regału
pod nią się ugina… .
Z tony książek „ do komina” ukradłem też zniszczoną książkę p.t.. Egipcjanin Sinuhe. To opowieść
o człowieku, którego jako noworodka płynącego Nilem w wiklinowej łódce wyłowili rybacy.
Awansował od bękarta, bez rodziców i bez domu, wyrobnika, gównowywoza, poprzez pomocnika
muminifaktorów, rozpalacza ognisk pod zwłokami dostojników po trepanatora czaszek faraonów.
Umarł na wygnaniu, na pustyni… .
Jego ostatnia myśl: … puchar mojego życia został wypełniony po brzegi…
… chciałbym mieć takie przeświadczenie…
***
W styczniu 1975 roku kierownik działu finansowego Rejonowego Aresztu Śledczego w Białymstoku
major Henryk Majcherek zaproponował mi etat depozytora. Przez kalkę, nawet po 16-ej,
zapisywałem liczby z list płac skazanych; „uchem” i faktycznym zarządcą kilkoma funkcjonariuszami
był Zbigniew Zyskowski, fachowiec od finansów, skazany na kilkanaście lat za oszustwa. Od niego
Majcherek wiedział, że z deklarowanych przeze mnie „dobrowolnie” 3 godzin pracy po 16-ej
pracowałem tylko dwie i pół godziny. Potem, dodatkowo, dodano mi kasę. Pierwszy raz wtedy byłem
milionerem. W niedomkniętej prywatnej aktówce z banku wynosiłem sporo ponad milion
na pobory aresztu i dwóch ozetów a dwóch konwojentów z PM-ami i kierowcą służbowej Nyski
pojechali na piwo… tylko strażnik bankowy prosił, bym tego faktu nie zgłaszał… dysponenci PM-ów
i Nyski też prosili… nie zgłosiłem…
***
Ta kasa wpadła mi po wpadce Ryśka Lisowskiego, który autobusami komunikacji miejskiej
do Narodowego Banku Polskiego na ulicy Warszawskiej zawiózł gotówkę z jednego paragrafu
a przywiózł gotówkę z innego paragrafu. Wrócił trochę spóźniony i … zachwiany. Gotówki służbowej
nie brakowało ale nie wiem, czy dokładnie rozliczył się ze służbowych biletów komunikacji miejskiej.
Potem z tym Ryśkiem i Danką Łabieniec przez 11 miesięcy, edukowaliśmy się
w Kaliszu - Szczypiornie. Może nagrodą były dwie gwiazdki na pagonach a może narodziny syna
już w trzecim dniu mojego pobytu tamże. Ten drugi fakt nie był zasługą służbową.
***
To tylko kilka miesięcy depozytu i kasy. Potem przewożenie teściowej lodówki, pralki typu frania…
gwałtowne hamowanie przygodnego Żuka… pęknięta nerka… szpital… zwolnienie poszpitalne.
W międzyczasie inwentaryzacja kasy, przy której była obecna żona, wtedy uczennica pomaturalnej
szkoły pielęgniarskiej, może już stażowa pielęgniarka w tak zwanym szpitalnym gigancie.
***
Po zwolnieniu poszpitalnym nie wróciłem do działu finansowego, bo mój etat zajęła Barbara
Korsak, podobno krewna kogoś z komisji lekarskiej milicyjnej polikliniki, która to komisja
nadała grupę inwalidzką dla kapitan Tamary………………., zajmującej likwidowany etat zastępcy
kierownika działu finansowego w wyniku przekształcania wojewódzkich zarządów zakładów karnych
w rejonowe areszty śledcze. Ta Tamara … nie miała jeszcze dziesięciu lat. Upss ! dodaję : służby.
***
Był taki porucznik Bronisław Borowczyk, kierownik Oddziału Zewnętrznego w Hajnówce, który
zaproponował mi stanowisko wychowawcy i mieszkanie w ciągu pół roku. Jakie inne wyjście mieliśmy
? Córka prosiła się na świat, gospodyni na Celowniczej 25 dawała do zrozumienia, że przez tekturową
ścianę nie chce słuchać płaczu dziecka a na M-2 za wkład teścia trzeba było czekać 12 lat.
Czekaliśmy dwa lata ale to i tak mniej, niż dwanaście.
***
... pierwsze moje doświadczenie w OZ w Hajnówce /08.marca 1976 roku/ to „pościg” za
młodocianym, po jego śladach na płytkim śniegu, który wybrał wolność w czasie pracy w OTLelu /oddział transportu leśnego; dziś jego wąskotorówki krzakami zarastają/ w Puszczy Białowieskiej.
Ja w płaszczu zimowym wraz z kapralem Jerzym Waleszczukiem, milicjantem …….. Chodakowskim i
jego wilczurem służbowym. Po kilkunastu kilometrach puszczańskich bezdroży pies wilczur padł na
podłogę służbowej nyski; ja jakoś do tej nyski wdrapałem się, jeszcze o własnych siłach.
***
Borowczyk chciał mnie zrobić „informatorem”, psuł moje teksty opinii o młodocianych…
Póżniejsi koledzy boczyli się ale niedługo, do ósmego maja 1976 roku /do pół litra w parku z drogą
coca colą na zapitkę; na zakąskę był papieros/.
***
Był też inny, ciepły maj. Z budowy w Bielsku Podlaskim, z podporucznikiem Jankiem Lewczukiem,
zabieramy do blaszanego żuka dwóch bardzo zmęczonych młodocianych /życzliwi z targowiska zza
płotu budowy podali im kilka pękatych butelek piwa i pół litra niebieskiego spirytusu/. Jeden
konwulsji dostał jeszcze w żuku…, drugi na szpitalnym parkingu, też w tym samym żuku… tylko mała
lekarka z dużą strzykawką nas pocieszała, że to nic. Wtedy po raz pierwszy uderzyłem
skazanego, kiedy ten z zawartością w żyłach tej dużej strzykawki zaczął gryźć własne
ramiona… . Uspokoił się.
***
P.S. Przypomniała mi się taka historyjka: za kilkaset ówczesnych budżetowych złotych,
w księgarni, na rachunek, kupiłem kilka obrazków do wystroju korytarzy i stołówki więziennej.
Kupiłem też jeden, który mi się podobał. Nazywał się Dama w lustrze , w ramach z gipsu płyta
pilśniowa z tą Damą… . Nie powiesiłem jej na korytarzu, bo uznałem że ten gips wyniosą. Napisałem
kłamliwy raport /podań ani próśb wtedy się nie pisało/ do Naczelnika Aresztu Śledczego w
Białymstoku, że ta Dama… uległa zniszczeniu w czasie transportu blaszanym Żukiem z prośbą, by
równowartość tego obrazka potrącono mi z wynagrodzenia. Były sugestie, że to goła dama, że mam
nieakceptowalne skłonności, kilka miesięcy korespondencji i wyjaśnień.
Dziś: Dama w lustrze to obrazek przedstawiający młodą kobietę w bardzo długiej sukni czeszącą
swoje długie włosy a jej twarz odbija się w lustrze… niby drobiazg a już historyjka. Ta historyjka
oczekuje w piwnicy na miejsce na ścianie, która jest jeszcze moją ścianą.
Ale też mam inny obraz, który ma swoją historię i kontekst religijny:
W księgarni, za własne złotówki kupiłem książkę Zielone grądy i czarne bory Białowieży.
Na rozkładówce tej książki jest czarno-białe zdjęcie ośnieżonego wejścia do Białowieskiego Parku
Narodowego. Poprosiłem wędrownego malarza, by do tego zdjęcia dodał kolory, na płótnie.
Poprosiłem wędrownego malarza, by do tego zdjęcia dodał kolory, na płótnie. Kosztowało to moje
ówczesne miesięczne, oficerskie, pobory. Ale też kupiłem farbę, pędzelki i… płytę pilśniową,
osadzony skopiował to samo zdjęcie i zaczepił je w stołówce, która robiła za świetlicę, salę kinową
i… w niedziele za kaplicę do mszy katolickiej i prawosławnej.
Ale była też sobota. Zapowiedziana kolęda duszpasterska, żona nie wróciła jeszcze z pracy;
czekam z dziećmi…
… wchodzi młody kaznodzieja w czarnej sukience, zapalam świeczki… on coś półgłosem powiedział…,
Potem głośno, pokazując na widok wejścia do Parku… to skazańcy malowali… … a ilu tam was jest,
darmozjadów…
… próbowałem powiedzieć, że tylko naprawiamy to, co się rodzinie, szkole, Kościołowi się nie udało.
Nie zdążyłem! Żona kilka razy stukała do drzwi kancelarii parafialnej ale nie otworzyli.
… a może jeszcze prawo pierwszej nocy ?
A może rachunek swojego sumienia zrobię sam . Bez pośredników !
***
Potem w Hajnówce byli recydywiści. Jeden z nich zakochał się w dziewczynie /przez podświetlone
okna łazienki w sąsiedniej spółdzielni inwalidów/. By chuć go nie pociągnęła na wolność został
zakwalifikowany do przewiezienia do innej jednostki. Przyjeżdżam do OZ-etu przed 11-ą, rowerem.
W otwartym oknie, na pierwszym piętrze, siedzi tenże, do pasa rozebrany z żyletką w ręce… robiąc
za wychowawcę rozmawiam z nim… bezskutecznie… weszli z RMG i zdjęli go z parapetu… zdążył
pobić szyby w oknach, żyletką uszkodzić własne przedramiona a po trzech cięciach własnego brzucha
kiszki wypłynęły… tylko moja żona, robiąca za pielęgniarkę, próbowała tamować krew i zatrzymać
kiszki w brzuchu. Chirurg w przychodni szył bez znieczulenia a skazani - korytarzowi zmywali
krew z korytarza i schodów.
Czy można było tego uniknąć ? Dziś psycholodzy powiedzą, że tak, że popełniliśmy błędy. Ale tam
żadnego psychologa nie było !!! „… Żołnierza może oceniać ten, który pod kulami był…” - to
niedosłownie powtórzenie słów frontowego oficera. Za biurkiem można pisać rozprawki naukowe,
opinie… nie mogliśmy ustąpić jednemu z trzystu. Nas było sześciu do 16-ej a potem… trzech /często
dwóch/.
***
Były też strzały z broni ostrej za podpitym uciekającym w pole recydywistą, bo nasz szef, porucznik
Bronisław Borowczyk w czasie kontroli prawie 30-osobowej grupy roboczej pod dozorem jednego
konwojenta zauważył kilku pod wpływem i zarządził wychowawczą zbiórkę w dwuszeregu… rozbite
na ostro szklane butelki…, trzech milicjantów i pani bielska prokurator godząca się na rozmowę na
osobności z podpitymi skazanymi /po negocjacjach rozmówcy pani prokurator szkło odłożyli/.
Milicjanci : to wasz problem, poza budowę nie wychodzą ; Borowczyk gdzieś z tyłu… może pani
bielska prokurator lubiła agresywnych samców; ale wezwani z Hajnówki porucznicy Kazio Kapłan,
Janek Lewczuk i ja … przewieżliśmy trzech najbardziej aktywnych do OZ-etu, /perswazja słowna,
nawet za wrednej komuny przynosiła efekty - -Borowczyk nasze TT-ki wiózł samochodem osobowym
za naszym żukiem/. A uciekający w pole recydywista sam wrócił na budowę, strzały z broni ostrej
oddane przez konwojenta sierżanta Leona Zubryckiego były kierowane w powietrze, bo w
uciekającego nie trafiły.
***
Pamiętam też poranek 13. grudnia, 1981 roku. Niedziela. Szósta rano. Hajnówka. Sąsiadka budzi,
bo jej radio zepsuło się i nadaje tylko poważną muzykę. Włączamy nasze… to samo… włączamy
telewizor…
Żona pakuje niezupełnie obudzone dzieci i PKS-em wiezie je do Białegostoku, do swoich rodziców
z prośbą, by odwieżli je na wieś, do moich rodziców. Z kolegą podporucznikiem Januszem
Rutkowskim i sąsiadką obalamy ½ litra C2H5OH i idziemy do kryminału /ale bez sąsiadki/.
Mieliśmy rozkaz „natychmiast”, trochę spóźniliśmy się. Żona jako też mundurowy klawisz dołącza
póżniej. Ona śpi na kozetce w ambulatorium, ja na dwóch niby fotelach, w pokoju kaowca. Na
dwóch kondygnacjach wyżej trzystu skazanych recydywistów /też przestraszonych/.
Ale w rocznicę naszego ślubu z kolegami wypiliśmy całą butelkę radzieckiego szampana
/nie tylko skazani przemycali/.
Pierwsze zezwolenie na opuszczenie zakładu i miejsca zamieszkania w sylwestra. Po kontrolowanej
podróży pociągiem zdążamy z teściami wypić po 25 gram wódki przed północą. Rano PKS
i dwukilometrowy spacer na wieś, do naszych dzieci. Wszystko w porządku ! U f f …
***
Nie wiem dlaczego, ale za wrednej komuny było zapotrzebowanie na pracę skazanych a oni mieli
obowiązek pracy /za uporczywą odmowę wykonywania pracy wskazanej przez administrację
więzienną była regulaminowa kara zmniejszenia racji żywnościowej – rano kubek więziennej kawy i
trochę chleba, na obiad zupa a na kolację powtórzenie śniadania – nie pamiętam przypadku, by taką
karę zastosowano/.
Do pracy skazani wyjeżdżali transportem przedsiębiorstwa zatrudniającego pod dozorem
funkcjonariuszy, emerytów, też rencistów SW. Nieodłącznym elementem takiego zatrudniania
skazanych były, średnio, trzy ucieczki w ciągu sześciu dni pracy w tygodniu. Były to wypadki
nadzwyczajne. Jeździliśmy /i chodziliśmy/ w domniemanych kierunkach poruszania się uciekinierów .
Skuteczność bliska zeru. Kosztów materiałowych ani naszych nadgodzin nikt nie liczył.
Funkcjonariusz państwowy ma być dyspozycyjny.
Wszystko to po to, by w sprawozdaniu napisać; …do likwidacji wypadku nadzwyczajnego
zaangażowano X funkcjonariuszy do godziny 23-ej… czasem dłużej, czasem krócej.
Czasem przychodziłem w nocy z TT-ką do domu, magazynek z amunicją chowałem na jednej półce
z bielizną a pistolet na drugiej a i tak 11-letnia córka te akcesoria znajdowała i wylądowała… w
kryminale; dziś już chorąża.
***
Nadal pobierałem nauki w białostockiej filii Uniwersytetu Warszawskiego. Pamiętam studentów
/i studentki/ rozłożonych na rozłożonych na korytarzach uczelni materacach. Kilku z
nich /z biało-czerwonymi opaskami; do dziś zapytowywuję: kto im dał prawo używania
barw narodowych ?/; przy wejściu: a ty dokąd ? Taki gówniarz mógłby być moim synem, gdybym
wcześniej zaczął… . – do dziekanatu. On – to pokaż legitymację… Ja – po co ?
On - to nie wpuszczę… Ja – to spróbuj mnie zatrzymać i poszedłem na piętro… . Nie zatrzymywali.
Kontrolowane przez terenowe grupy operacyjne przejazdy z Hajnówki do Białegostoku i z
powrotem za pomocą PKP lub PKS na sobotnio-niedzielne wykłady dwa razy w miesiącu, jedna
niedziela to służba oficera dyżurnego ale czwarta niedziela była nasza… i wtedy
zakochałem się w ramionach Puszczy Białowieskiej, może dlatego, że ze spółdzielczego balkonu
oglądałem Jej obrzeża, może dlatego że jest taka dziewicza i surowa ale pozwalała nam i
naszym dzieciom polegiwać na Jej polance w trakcie wycieczki rowerowej. Jej żywiczny zapach do
dziś pamiętam, przebłyski słońca pomiędzy konarami, mrożny i grożny urok czap śniegu na
świerkach i tajemnicze wykroty umierających drzew… ale też złote liście dębów w
jesiennych promieniach …
Puszcza Białowieska to taka kochanka, która wabi i daje bez względu na okres !
***
W roku …….. pułkownik Kolczyński, Dyrektor Okręgowego Zarządu Zakładów Karnych
w Olsztynie zrobił Naczelnikiem Aresztu Śledczego w Białymstoku porucznika Zdzisława
Kempińskiego dotychczasowego Naczelnika Aresztu Śledczego w Suwałkach, by zastąpił pełniącego
obowiązki Naczelnika białostockiego aresztu podpułkownika Mariana Jedynaka i „zaprowadził
dyscyplinę”. Był alarm dla załóg białostockiego aresztu, oddziału zewnętrznego na ulicy
Hetmańskiej i oddziału zewnętrznego w Hajnówce. Do póżnej nocy było „przemieszczanie z celi do
innej celi” w tych trzech zakładach a mojej sugestii, /już w Hajnówce/ by oszczędzić osadzonych w
celi 212 – bo to funkcyjni kapitan Michał Boguń nie uwzględnił. Zapamiętałem wypowiedż jednego z
funkcyjnych : … trochę dostałem ale dla wielu to się należało… . Dalej
był spokój.
***
Zapamiętałem też, jedną z wielu, kontrolę wychowawców w Hajnówce przeprowadzoną przez
zastępcę kierownika działu penitencjarnego kapitana Jurka Wysockiego,
/kierownikiem był major Antoni Przewłocki nazywany przez nas Filipem/,
która to kontrola kończyła się w mieszkaniu porucznika Janusza Rutkowskiego.
W trakcie kolejnej butelki wygadałem się, że otrzymaliśmy pismo ze spółdzielni mieszkaniowej
o przydzieleniu nam mieszkania w Białymstoku /Jurek miał o tym nikomu nie mówić/. Efektem były
słowa Kempińskiego: przenoszę was do Aresztu… ja- od kiedy ? – kuwa, od jutra… ! Określenie was
nie oznaczało mnie i żony /wtedy pielęgniarki w OZ-ecie/ ale … was, towarzyszu!. Ale to oznaczało
rok oddzielnego mieszkania; żona z dziećmi w Hajnówce a ja, na lokatornym, u jej siostry w
Białymstoku /bez domysłów, ta siostra miała męża/. Tylko zastępca kapitana Zdzisława
Kempińskiego podpułkownik Marian Jedynak kazał mi napisać raport z prośbą o przeniesienie z
Hajnówki do Białegostoku. Napisałem i … pozbawiłem się wszelakich świadczeń należnych z tytułu
przeniesienia służbowego. To był rok 1982.
… a mogłem zostać dyrektorem niezbyt dużego aresztu hajnowskiego,
konkurentów nie miałem ale nie napisałbym tego, co niżej napisałem… .
***
Kilka lat wychowawstwa na oddziale IV, to tylko po czterdziestu paru w celach nazywanych, chyba
do dziś, wieloosobowymi, których okna w upały polewano z hydrantów a oddziałowy, po otwarciu
rano drzwi takiej celi chował się za te drzwi, bo powietrze wypływające z celi mogło powalić…
Przeprowadzając apel wieczorny stawałem na taboret, by policzyć sześcioszereg osadzonych
przyciśniętych do 3-piętrowych łóżek.
*
tu konieczna jest dygresja:
ówczesny Sejm uchwalił na okres 3-letni ustawę o zaostrzeniu odpowiedzialności karnej za
przestępstwa. Praktycznie milicja decydowała o zamknięciu w więzieniu. To fakt, kiedy lekarz
więzienny kapitan Juliusz Ksok przykładał swoją lekarską słuchawkę do drzwi celi i stwierdzał,
że osadzeni nie wymagają pomocy lekarskiej.
Bo co miał zrobić ? Czy mógł przyjąć 150 zapisanych do lekarza ?
Zapamiętałem też grzmiący głos profesora Falandysza /wtedy jeszcze doktora/ na seminarium
doktoranckim u profesora Bafii o tym, że sejm uchwalił niedemokratyczną ustawę…
Do dziś zastanawiam się, gdzie kończy się demos a zaczyna się kratos /według starożytnych
Greków demos to lud a kratos to władza; ale Greków było mało i sądy skorupkowe im
wystarczały/.
Po dotknięciu przez Ministra Sprawiedliwości profesora Bafię szablą mojego ramienia sześć
gwiazdek mi się zapaliło… po dwie na pagonach i dwie na czapce; w roku 1978.
Te gwiazdki dziś też świecą, ale bardzo bladym blaskiem. koniec
dygresji.
***
… rozmowy wstępne w piwnicznym oddziale pierwszym z wstępującymi w te progi… , kaostwo /to
taki etat oficerski, na którym miało się dużo swobody, bardzo dużo obowiązków ale brak kryteriów
do oceny wykonania tych obowiązków…/. Zapamiętałem do dziś prośbę o łaskę Rady Państwa
dyktowaną współosadzonemu przez niewidzącego skazanego na karę śmierci za zadżganie nożem
śpiących małżonków i roztrzaskanie o ścianę ich dziecka. Niewidzenie to powstało na skutek
wielokrotnych wbitek drucików niemagnetycznych w gałki oczne w celu wymuszenia transportu do
szpitala więziennego w Rawiczu. I tak przyszedł telefonogram i przed świtem powieżli go do
Gdańska.
***
Jakoś się to kręciło aż do telefonu od naczelnika Kempińskiego: przejmiecie obowiązki Jerzego
Szmita ! Ja: co… jak… nie mogłem zaskoczyć… kuwa, rzucajcie wszystko… zaraz… !!!!
I tak zostałem starszym inspektorem do spraw politycznych /byłem starszym wychowawcą
– nie był to awans/.
Moją rolą było pisanie comiesięcznych, tajnych, opinii o nastrojach załogi do Okręgu w Olsztynie.
Załoga nie była zadowolona /chyba to trwa do dziś/. Jeśli moje tajne opinie były za mało
optymistyczne to opirdalał mnie Naczelnik Kempiński, porucznik Krzysztof Barzdo z Olsztyna a nawet
dyrektor Kolczyński po wezwaniu mnie na swój dywanik w Olsztynie a sierżant Tamara Miruć w
oparach niebieskiego spirtu je przepisywała. /były takie maszyny, które bez denaturatu nie działały/.
***
Na polecenie Naczelnika białostockiego aresztu kapitana Zdzisława Kempińskiego wspólnie
z kapitanem Jerzym Wysockim organizowaliśmy budowę upamiętnienia miejsca straceń więźniów
/chyba do dziś istniejącego/. Zapalaliśmy tam znicze i składaliśmy kwiaty. Teraz tam nie chodzę,
ale w pamięci pozostały ślady kul na ceglanym murze więziennym.
***
Z własnej inicjatywy, za aprobatą Naczelnika Kempińskiego, tworzyłem Izbę Pamięci białostockiego
kryminału. Mundury z lat pięćdziesiątych sprowadzone z Kalisza-Szczypiorna, wspomnienia starszych
emerytów, ich odznaczenia, pamiątki i moje opracowania zniknęły w szafach ówczesnego kaowca na
polecenie Dyrektora Aresztu… majora Aleksandra Bazyluka, który szukał metrażu dla rozrastającej się
administracji.
***
Wymyśliłem i uzyskałem aprobatę naczelnika, by obniżać nagrody uznaniowe tym, którzy korzystali
z dużej ilości zwolnień lekarskich a podwyższać tym, którzy ich zastępują. Byłem oskarżany o
wprowadzenie zakazu chorowania . Wtedy nagrody uznaniowe przyznawano z okazji nowego roku,
pierwszego maja, dwudziestego drugiego lipca, rocznicy rewolucji radzieckiej /do dziś nie pamiętam,
czy październikowej czy listopadowej/. Dziś ten pomysł jest powielany, tylko w innej formie.
***
Próbowałem pogodzić funkcję inspektora do spraw politycznych z funkcją sekretarza organizacji
partyjnej. Ta pierwsza była na rozkaz a ta druga z wyboru /niekoniecznie mojego/.
***
Był też rok 1989. Przez majora Zdzisława Kempińskiego /siłą, dosłownie/ mianowany zostałem jako
pełniący obowiązki kierownika działu ochrony. Jeszcze nie awans ale jego perspektywa. Do wątpliwej
dyspozycji ponad 100 chłopów i kilka kobiet, dwa magazyny broni ostrej i środków chemicznych…
tylko idąc w wolną niedzielę na spacer ze znajomymi i dziećmi z przydrożnego automatu dzwoniłem
do jednostki czy jeszcze jest spokój.
Już od sierpnia 1989 roku atmosfera wśród osadzonych
gęstniała, agitacja, obietnice amnestii ówczesnej opozycji /interpretowane przez osadzonych jako
obietnice anulowania komunistycznych wyroków w sprawach karnych/, próby organizacji
zbiorowych wystąpień, zbiorowa odmowa przyjmowania posiłków…, mieszaliśmy przywódców i ich
zwolenników – z celi do celi - a jak się ponownie porozumieli … to znów mieszanie… ja i inni
wychodziliśmy z jednostki o 23-ej, czasem póżniej, czasem wcześniej szliśmy do pokoju poza murami
a ja, jako najmłodszy, robiłem za sznapsoficera.
To nasza ówczesna medycyna pracy. Mimo takiej medycyny pracy trochę zwariowałem: zwolniłem
się ze Służby…, nie skorzystałem ze skierowania na komisję lekarską po 15 % dodatku
do emerytury, pana prokuratora poprosiłem, by przekwalifikował moją rolę świadka
na rolę oskarżonego, bo jako oskarżony mogę kłamać i nie wskazywać kto „przedobrzył” z pałką
gumową. Przywieziono do Białegostoku stu trzema sukami po pacyfikacji buntu w Nowogardzie,
część po „ścieżce zdrowia” w czasie noclegu w Bydgoszczy.
Z oglądu akt A /teczki B, osobopoznawcze, spłonęły w Nowogardzie/: większość to artykuł
148 albo 210 ówczesnego kodeksu karnego. I byłem oskarżony o brak zapobiegania wykonania
rozkazów Naczelnika podpułkownika Zdzisława Kempińskiego, który rozkazy wydawał bezpośrednio
/po wyproszeniu mnie ze swojego gabinetu/ porucznikowi Donatowi Matukowi /ówczesny zastępca
kierownika działu gospodarczego, zamiast kapitana Aleksandra Bazyluka – kierownika oddziału
zewnętrznego na Hetmańskiej, bo go nie było w domu/, dowodzącemu grupą osiłków wyposażonych
we wszystko, poza bronią palną, sformowaną przeze mnie dla potrzeb likwidacji buntu recydywistów
w Kamińsku.
* znów dygresja
Miałem w swoich rękach telefonogram nadany z Centralnego Zarządu Więziennictwa, nie podpisany
ale z adnotacją „tajne” o treści: cyt. z pamięci „…poleca się wszystkim naczelnikom wykorzystanie
wszystkich środków do utrzymania porządku w jednostkach…” . Tylko prokurator Zakrzewski
dopytywał, gdzie ten telefonogram jest. Nie wiem, do dziś nie wiem. Też nie wiem, jak tajne pismo
mogło zaginąć ! Odpowiedzi na te i inne pytania mogły by postawić w innym świetle pamięć majora
Zdzisława Kempińskiego; pamięć o pułkowniku Wacławie Eilmesie i o wielu innych, jeszcze
żyjących… . To tylko dygresja.
***
Z obrony pracy doktorskiej napisanej w Instytucie Badania Prawa
Sądowego Ministerstwa Sprawiedliwości pod kierunkiem pułkownika docenta doktora Piotra
Wierzbickiego zrezygnowałem ale humanistą pozostałem…
Jego asystentką była Pani doktor Marta Wołowicz.
***
Na ekranie mojego telewizora wypowiadał się profesor ………. Strumiłło; … gdyby mnie zamknęli
w więzieniu, dali ołówek i kartkę papieru, to też miałbym co robić… Chciałbym tak potrafić !
***
Tylko pułkownik Wacław Eilmes przez rok namawiał mnie do powrotu do Służby. Bezskutecznie.
…i nastąpił marzec roku 1992.
Pułkownik Wacław Eilmes postrzegł w którymś zakładzie penitencjarnym praktykę umieszczania
reklam na murach więziennych w zamian za to, że reklamodawca przekaże telewizor dla
osadzonych „ co jakiś czas”. Stąd moje zaangażowanie w pomysł Wacława o utworzeniu fundacji.
Kupiłem pomysł Pułkownika, by w Białostockim Rejonowym Areszcie Śledczym wykorzystać
i zalegalizować korzyści prywatnych firm dla potrzeb procesu resocjalizacji.
Pomysł utworzenia fundacji dla spełniania szlachetnych celów spodobał mi się
/niektóre cele są szare od szarej północy i mniej szlachetne/. Kapitał zakładowy /ustawowo/ z 10 mln
ówczesnych zł. został podwyższony przez warszawski sąd rejestrowy do 15 mln. . / dziś gazety piszą,
że to tylko 1500 PLN/. To tylko trochę własne, stare miliony, trochę żony KKOP, trochę chodzenie
po prośbie … .
Potem było tylko gorzej. Krzesło i biurko wypożyczone, szafa na dokumenty też.
Pierwsze to zapłata dozorcom pilnującym kilku samochodów, potem dla księgowej, za lokal
biurowy…, mój 60-letni ojciec nosił 30-kg paczki na III piętro, robiłem za sekretarkę ,
telefonistę a do domu dozorcy po stare 200 zł. jechałem MPK a dalej z buta, po błocie śniegowym.
Brat zrobił druciany wózek do roweru i woził nim towar do PSD-1 /pierwszy punkt sprzedaży
detalicznej/, potem wzmocnił resory starego fiata 125p by nadal ten towar dowozić… .
Tylko codzienne chowanie towaru do szafek zamykanych na meblowe klucze, foliowanie zakupów
a butelki po spirytusie i strzykawki do wciskania spirytusu do sprzedawanych przez nas napoi
znajdowane w ubikacji dostępnej dla odwiedzających sprzątali osadzeni… .
Już wtedy byłem bogaty… w zapał, marzenia, intencje
i stać mnie było na bilet MPK z 50 % ulgą i… czarną pastę do mokrych butów…
Przed sądem powszechnym toczy się proces w sprawie wypadku drogowego. Obie strony procesu przedstawiają opinie biegłych znawców, ale całkiem sprzeczne. W końcu sędzia, zmęczony przedłużającą się polemiką stwierdził: - Sąd jest też kierowcą i wie, jak orzec. I orzekł.
Czy w drugiej instancji w składzie orzekającym też byli kierowcy… ?
/sędzią tym był póżniejszy sędzia penitencjarny … M./
Pewien kierowca z małego miasteczka przyjechał wypielęgnowanym samochodem do metropolii o nazwie Białystok. Nie chcąc zapłacić kilkudziesięciu groszy za parkowanie na płatnym parkingu długo szukał miejsca bezpłatnego. I znalazł. Tylko wyjeżdżając z tego miejsca o słupek betonowy obtarł lakier na połowie długości swego samochodu.
Dobrze, że jego samochód nie był długi
/był to emeryt SW por. Janusz R./.
Oficer Ludowego Wojska Polskiego dorobił się samochodu osobowego marki Śkoda z byłej Czechosłowacji. Samochód ten dostarczono na parking pewnej państwowej firmy w dzielnicy Białegostoku o nazwie Kleosin /odpowiednik dzisiejszego dealera /. Oficer ten, chociaż miał prawo jazdy, bał się prowadzenia samochodu. Prosił więc kolegów :
Wyprowadźcie samochód na prostą ulicę, dalej sam pojadę. A koledzy: - No to postaw flaszkę. Nic za darmo !
Oficer postawił jedną flaszkę, drugą… . Kolega: - No wiesz, po pijanemu nie mogę siadać za kierownicę … I tak przez kilka dni, prośba, flaszka… a samochód na parkingu.
W tamtych czasach było mniej samochodów i … kierowców „ po flaszce „!
Kierowca, spiesząc się, jechał do Warszawy z prędkością 120 – 140 km/godz.. W pewnym momencie zauważył jadącego za nim z taką samą prędkością Volkswagena. Domyślił się, że to monitorujący go, nieoznakowany, samochód policyjny. Ale nie zwolnił z przeświadczeniem, że i tak czy tak, to zapłaci.
Po kilkudziesięciu kilometrach z okna Volkswagena wysuwa się t.zw. lizak.
Obaj zatrzymują się na poboczu szosy .
Policjant : - No to co, zna chorobę ? - Znam.
- Czy sam lek przyjmie, czy mam wypisać receptę ?
- Sam przyjmę …, dał kierowcy Volkswagena 200 zł. i pojechał dalej.
Kierowcy volkswagenów nie są tacy straszni !
/tak opowiadał rencista SW Jurek I./.
A niektórzy perfidni. Młoda dziewczyna jechała szybko, przekraczała dozwoloną prędkość… za nią jechał volkswagen, nie próbował jej zatrzymać, ona traktowała tę sytuację jako próbę sztubackiego podrywu… dopiero po 40 kilometrach, przed jej domem włączyli lampy niebieskie…nazbierało się 26 punktów. Obwiniona dalej poleciała samolotem, biało-niebieskim. Jest stewardessą w LOT.
Czy tym z volkswagena dać punkty białe… niebieskie…
czy może czarne za czarną zabawę ?
/to historyjka z podróży córki mojego brata na trasie Białystok – Mońki/.
Za dawnych czasów wykonywano wyroki kary śmierci przez powieszenie. Musiał być przy tym prokurator, naczelnik więzienia, na życzenie skazańca kapłan oraz – w masce - kat. Po odmowie zastosowania prawa łaski przez Radę Państwa /możliwość taka była rozpatrywana z urzędu/ dzień i godzinę egzekucji ustalano dokładnie.
A że nie była to czynność przyjemna, nawet dla komuchów, przed egzekucją była flaszka, czasem dwie. Pewnego razu czas flaszek trochę się przedłużył a czas egzekucji ściśle określony. Więc pośpiech. Zwyczajowo kat pytał skazańca o ostatnie życzenie. Tym razem też zapytał. Skazaniec - chciałbym zapalić… Kat - póżniej zapalisz i uruchomił zapadnię.
/to opowiadał, z czasów wrocławskich, płk. SW Wacław E./.
Może najpierw zapalić a potem przywrócić karę śmierci ?
Może postulujący o karę śmierci znajdzie wśród swoich zwolenników osobę, która powie
… zabiję w imię wiary… w obronie życia poczętego… .
Rok 2006. Pewien poseł w interpelacji poselskiej kierowanej do ministra pyta, czy firma X ma koncesję na sprzedaż papierosów. Jeśli panu posłowi myli się akcyza z koncesją,
to współczuję panu ministrowi. Firmie X też !
Pewnemu skazanemu skończył się czas pozbawienia wolności, ale on za bramę więzienia nie chciał wyjść – bo nie ma domu, rodziny ani za co żyć.
Bramowy wielu wypuścił na wolność ale nigdy pod przymusem. Więc wpadł na pomysł, dał mu brzozową miotłę i polecenie, by pozamiatał chodnik przed bramą więzienia.
Zwolniony w ten sposób do godzin nocnych stukał do bramy więzienia… .
Tragiczne, ale to było za komuny !
/ luty - marzec 1975 roku, nie pamiętam nazwiska bramowego, zwaliśmy go „Kościelny”/.
Też z czasów komuny. Dla zwalnianej skazanej wychowawczyni, w ramach pomocy postpenitencjarnej ze środków budżetowych, dała rajstopy, bo to listopad i zimno. Przypadkiem wychowawczyni i zwalniana po 16-ej jednocześnie wychodzą za bramę. Zwalniana w ręku trzyma opakowanie z rajstopami a na pytanie wychowawczyni, dlaczego ich nie założyła:
Pani wychowawco, jak je rozpakuję, to nikt ich ode mnie nie kupi…
Może jabol bardziej rozgrzewa, niż jakieś tam rajstopy… .
wspominał i kpił Stanisław Szymański